Cztery lata temu – 23 czerwca 2019 roku – zginęła Teresa Cardona…
Na Wybrzeżu Kości Słoniowej, podczas prac wolontariatu zorganizowanego przez Colegio Mayor Bonaigua i Colegio Canigó z Barcelony, których celem był remont przedszkola i pomoc dzieciom, zginęła w wypadku drogowym koordynatorka wolontariuszek, nauczycielka Teresa Cardona. Utrata Teresy, radosnej i wysportowanej numerarii Opus Dei, zaangażowanej na rzecz wrażliwości społecznej wśród uczniów, wywołała wielki wstrząs i uruchomiła szeroki strumień modlitw i dziękczynienia za jej życie, poświęcone Bogu i młodzieży.
Nie znałem jej zbytnio, chociaż nie jest to do końca prawda. Teresa była – i w drodze do nieba jest nadal – numerarią w Opus Dei. A to jest coś, co owszem znam i to całkiem nieźle, chociażby dlatego, że sam mam córkę, która jest numerarią.
Wiem, co to oznacza.
To przemienić macierzyństwo naturalne, w macierzyństwo duchowe, z sercem, które jest zdolne się rozszerzać, kiedy niepodzielne oddaje się Bogu. Dzięki temu człowiek jest zdolny do uprzedzenia w pewien sposób zjednoczenia z Bogiem, które wszyscy osiągniemy w przyszłym życiu. To zapomnieć o sobie samym i wykorzystać wszystkie talenty, których zazwyczaj jest wiele, do służby innym, żeby doprowadzić do Boga i szczęścia na ziemi jak najwięcej dusz. To wyrzeźbić na twarzy niegasnący uśmiech, rozświetlić spojrzenie czystością pochodzącą z bezwarunkowej miłości. Oznacza mieć ramiona zawsze otwarte dla tych, którzy potrzebują się w nich schronić. To znosić niezrozumienie ze strony innych z radością i zawsze odpowiadać dobrem na zło, podlewając czasem łzami ziemię własną i obcą, aby była żyzna i przynosiła plony. To nie mieć nic własnego, a równocześnie mieć wszystko do dyspozycji dla innych, żyć w sposób oderwany i hojny, oddając się całkowicie bliźnim. To pojechać na wolontariat na Wybrzeże Kości Słoniowej z grupą dziewczyn, kiedy większość społeczeństwa szykuje się na zasłużony urlop. To zostawić swoje życie na poboczu drogi, żeby stamtąd ze spokojem i skutecznością rozsiewać dyskretnie ziarno, które wzrośnie w sercach wszystkich wolontariuszek, w osobach, które im towarzyszą, w ich rodzicach i bliskich, w znajomych i w sercach wszystkich, którzy, jak my, na odległość, ale współodczuwając ten ból ludzki i nadprzyrodzony, modlimy się za Teresę. Oznacza wreszcie, jak powiedziałaby Teresa, że Bóg wie więcej i wszystko co się dzieje służy dobru tych, którzy Go kochają, chociaż czasem potrzeba wiele czasu, żeby to zrozumieć.
PS. I jeszcze jedno: uczmy się hiszpańskiego…!